Strona główna > Solidarność > List od internowanego (fragmenty)

Nagold, 5 – 8 luty 2004

 

Wacku mój drogi i serdeczny Przyjacielu!

Szczęść Boże tobie i twej Rodzinie!!

Pozdrawiam serdecznie, naszym prastarym śląskim, górniczym pozdrowieniem Bożym, choć w kopalni już niestety nie pracuję i bardzo mi tego brakuje! My górnicy z t.zw. powołania Bożego i tradycji rodzinnej, która nakazywała każdemu z nas kontynuować dalej tradycje rodowe i pracować w podziemiach kopalń to bardzo źle się czujemy w życiu, kiedy nagle wydobywa się nas na powierzchnię i tam każe dalej pracować ……

¬

…… Bo widzisz, ja mimo że już jestem aż 22 lata na obczyźnie, to nadal prowadzę i to bardzo obszerną korespondencję z wieloma przyjaciółmi z Polski i to z jakimi! – Niektórzy z moich współtowarzyszy walki z komuną zaszli bardzo wysoko w swoim życiu i zapomnieli już o starym walecznym górniku z kopalni Rozbark, co to swoje całe życie poświęcił na walkę o wolną Polskę i oni nie odpowiadają już na moje listy, bo woda sodowa uderzyła im do głowy.

Ale z przyjemnością tobie donoszę że mimo upływu tyle czasu, ponad 20 lat jak by nie było, ciągle posiadam dość liczną grupę tych niezawodnych moich przyjaciół i to z różnych regionów Polski, co prowadzą ze mną korespondencję i czasami piszą mi nawet o takich interesujących sprawach, o jakich nawet w polskich gazetach przeczytać nie mogę! Ja Wacku przez wiele początkowych lat mojego zamieszkania tutaj na Zachodzie prowadziłem bardzo aktywną działalność polityczną, o tym poza wąskim gronem mych przyjaciół tutaj i rodziny nikt nie wie po prostu……

¬

…… Ale wracam znów do czasów mojego początku pracy górnika. Pewnego razu spacerując na powierzchni kopalni Łagiewniki natrafiłem na pisaną po niemiecku tablicę, bardzo starą i zniszczoną, wmurowaną w tylną ścianę budynku za maszyną wyciągową szybu Rycerski-1. Z trudem udało mi się odczytać, że właścicielami kopalni Łagiewniki jest 5-ciu rycerzy od hrabiego von Donnersmarck, a pola kopalniane otrzymali ci rycerze w darowiźnie od hrabiego i tę kopalnię rycerze ci wybudowali sobie. Od razu pobiegłem do mojej Omy. Jak zwykle wszystko wiedziała. Powiedziała mi, że jeden z moich przodków był „rycerzem”, nazywał się Alex N. i to właśnie jego nazwisko widniało spośród 4 innych nazwisk rycerzy którzy byli właścicielami kopalni Łagiewniki! Dlatego największy szyb nazywał się szyb Rycerski-1, potem szyb Rycerski-2 i dalej jeszcze 3 szyby następne.

Spytałem Ojca, czy wiedział o tym, zmierzył mnie złym wzrokiem i tylko warknął: nie ruszaj tego, bo sobie znów narobisz jeszcze większych kłopotów, ja o tym dawno już wiem, dlatego twój dziad August był jeszcze tolerowany, a tobie Edek to już w niczym nie pomoże, bo czasy są obecnie inne. Ale mnie już ta myśl spokoju nie dawała. Ubolewałem nad tym, że mój ród był kiedyś tak wysoko, a obecnie tak nisko upadł. Ojciec znów mi powiedział: twój przodek zdjął pas rycerski, odpasał miecz, drążył te szyby i wydobywał węgiel, a wszak rycerzem był, to może i ty byś też pokazał i udowodnił, żeś godnym następcą jest? Postanowiłem, że udowodnię i stanę się jednym z najlepszych górników i być może stanę na czele, jako przywódca moich wszystkich górników. Niedaleka przyszłość miała pokazać, że ja Edward N. stanę się jednym z najlepszych górników, a górnicy moi wybiorą mnie, „rycerza Edę N.” na swego przywódcę!

Przyszły burzliwe lata 80-te. Ale ja już wcześniej organizowałem wokół siebie oddanych mi Ślązaków i spiskowaliśmy przeciw komunie. Miałem olbrzymią odwagę i siły lwa, nie bałem się nikogo! Ani też żadnej ciężkiej i niebezpiecznej pracy. I tym właśnie się wybiłem i uzyskałem poważanie i szacunek wśród Ślązaków – górników. Byłem bardzo też znany i popularny, bo Ślązacy znali mego Dziadka Augusta N. który zginął bohaterską śmiercią górnika na posterunku pracy na poziomie 395 metrów pod ziemią i mego Ojca Jorga N, że byli najlepszymi górnikami i mówili o mnie „Eda to jest ich syn – następca”, więc jego obierzemy na naszego przywódcę!

Miałem kiedyś bardzo ciężki wypadek pod ziemią w czasie pracy, miałem uszkodzony kręgosłup. Długo się leczyłem, prawie rok nie pracowałem, chciano mnie nawet przenieść „na powierzchnię”. Ale się nie zgodziłem i na własne żądanie i odpowiedzialność znów powróciłem do pracy na dole kopalni, ku radości moich górników. W 1980 roku, ja osobiście z grupą oddanych mi górników zatrzymałem dwa „szyby rycerskie” ogłaszając strajk. Dyrekcja wezwała milicję do interwencji. No i od tego czasu już nieprzerwanie miałem kłopoty z milicją, dyrekcją i wszelkimi władzami PRL. Ojciec mej Matki, Dziadek Ryszard Jarczyk powiedział: uważaj i przemyśl sobie dobrze, grasz tym razem o wszystko, w razie przegrania możesz utracić nawet swoje życie, bo teraz umieszczono ciebie na liście ekstremistów politycznych, przewidzianych do zniszczenia, to już nie żarty. Dziadek Jarczyk był mądrym człowiekiem, porucznikiem Wojska Polskiego i legionistą Marszałka Piłsudskiego. Pokazywał mi swą fotografię na koniu podczas defilady wojskowej w 1920 roku w Kijowie. Był niezmiernie dumny z tego, że brał później udział w sławnej bitwie o Warszawę w sierpniu tamtego roku.

A z SB ciągle otrzymywałem listy i telefony z pogróżkami. Musiałem się ciągle poruszać z moją zaufaną ochroną, która składała się z samych silnych zabijaków!

Później odbyło się połączenie kopalni Łagiewniki z kopalną Rozbark i Centralną Stacją Ratownictwa Górniczego w Bytomiu, doszła jeszcze do tego kopalnia Barbara-Wyzwolenie i Bytomskie Zakłady Naprawcze Przemysłu Węglowego. To już była ogromna siła ludzi. Prawie 25.000 pracowników! Zorganizowaliśmy wolne wybory w celu wybrania najlepszych i najmądrzejszych do Zarządu Komisji Solidarności. Ja jako przewodniczący z kopalni Łagiewniki byłem pewny głosów swoich Ślązaków, ale w pozostałych Zakładach pracy była przewaga Polaków czyli „Goroli” jak ich nazywaliśmy. Ale o dziwo, ci „Gorole” potrafili mnie docenić i wybrano mnie na Sekretarza Zarządu i V-ce Szefa! Teraz byliśmy legalnie działającą grupą przeciw znienawidzonej komunie, ale pogróżki wobec mnie stały się jeszcze większe, ostrzejsze i częstsze!

Od dawna kupiłem już czarny notes, gdzie notowałem wszystkich złodziei którzy z kopalń naszych kradli i wywozili deficytowe materiały budując z tego sobie domy, wille i garaże. Pierwszego osobiście zamknąłem do więzienia swego kierownika Ryszarda Totch. Znałem go aż zbyt dobrze. Podlegały mu w kopalniach naszych wszystkich stolarnie. On w tych stolarniach miał wykonywać z drewna różne obudowy i części pod ziemię, tymczasem on te stolarnie przekształcił w fabryki mebli, które wytwarzał dla różnych prominentów będących u władzy. Poszedłem do Marczyka, szefa prokuratury powiatowej w Bytomiu, przedstawiłem niezbite dowody winy kierownika i innych i zażądałem natychmiastowego aresztowania tych ludzi, a w razie odmowy zagroziłem, że zatrzymam natychmiast wydobycie węgla na podległych mi kopalniach! Otrzymałem radiowóz milicyjny, przyjechałem na kopalnię Łagiewniki, wszedłem do biura kierownika i powiedziałem: twoja kariera już się wreszcie zakończyła, pakuj się, jedziemy do aresztu śledczego, to jest już twój koniec! Kierownik zaczął krzyczeć do milicji, czemu oni pozwolą abym ja go obrażał i że mają mnie natychmiast wyrzucić z jego biura! A milicjanci odpowiedzieli spokojnie, że oni mają rozkaz natychmiast go dostarczyć do aresztu śledczego w Bytomiu. Patrzyłem w twarz tego zuchwałego i bezczelnego człowieka, byłem ciekaw jak on się zachowa, bo zawsze był pewnym siebie. A on w ogóle nie chciał w to uwierzyć! Co to, powiedział, jakieś głupie żarty czy co? Był zdruzgotany!

Dalej już mi szło gładko jak po mydle. Zyskałem przydomek „Prokurator z Bytomia-Rozbarku”. Zamknąłem Głównego Inżyniera kopalni Żymełkę bo kradł, zamknąłem kilku innych prominentów, na koniec udowodniłem Dyrektorowi Naczelnemu z kopalni Rozbark że z kopalnianych materiałów, a więc państwowych, wybudował dwa swoje domy, co więcej te domy budowali mu nasi górnicy i to za darmo! Pozamykałem również dyrektorów z Bytomskiego Zjednoczenia Węglowego i z Wyższego Urzędu Górniczego. Zebrałem dowody winy i kradzieży przez pracowników Ministerstwa Górnictwa i ówczesny minister Lejczak wraz z innymi zostali zwolnieni z pracy i pozbawieni swych stanowisk. Oskarżeni i aresztowani prominenci zaprzysięgli mi zemstę.

W międzyczasie powstał MKZ i później Zarząd Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, w których to pełniłem funkcję szefa do spraw interwencji i przestępstw gospodarczych. Byłem zapraszany do prac Krajowej Komisji interwencji i między innymi odkryliśmy w samych tylko Beskidach Śląskich aż 54 domy – wille wysokich prominentów państwowych, które były z kradzionego materiału i ich właściciele nie potrafili udowodnić skąd i z jakich pieniędzy, nie mieli w ogóle żadnego pokrycia w dokumentach! Wszystkie te sprawy oddaliśmy do Prokuratury Śląskiej.

No i wreszcie się doigrałem i wykonano na mnie zemstę! W 1981 roku dostałem tajemnicze telefony, że zostanę za moją działalność jako „Prokurator” srogo ukarany. W czerwcu w moim gnieździe rodzinnym w Łagiewnikach, gdzie mnie wszyscy znali bardzo dobrze i owacyjnie zawsze mnie witano, gdzie moi Ślązacy w ogień by skoczyli za mną, został przez SB dokonany na mnie zamach. Akurat pożegnałem się na rogu ulicy z ludźmi mej „ochrony” mówiąc, że te kilkadziesiąt metrów do domu gdzie mieszkają moi rodzice dojdę sam. Była już późna noc i nikogo nie było na ulicy. Gdy otwarłem drzwi domu u moich rodziców, na klatce schodowej czekało 8-śmiu młodych mężczyzn. Ci błyskawicznie rzucili się na mnie i zaczęła się bijatyka i walka. Nie miałem szans, chociaż byłem bardzo silny i jako były bokser i komandos walczyłem zażarcie. Była noc i powstał podczas walki straszny hałas, bo zacząłem w nich rzucać wiadrami z węglem. Ludzie się pobudzili, Ojciec z Matką wybiegli na korytarz, zaalarmowali sąsiadów i bandyci zaczęli uciekać. A ja rzuciłem się za nimi. Dwóch bandytów powaliłem na ziemię, zaczęliśmy się tarzać po ulicy. Reszta bandytów wróciła się, aby tych dwóch ode mnie uwolnić. No i wreszcie wszyscy uciekli. Ja byłem niesamowicie pokrwawiony, potrzaskany i tak mocno potłuczony że nie docierały do mnie słowa innych ludzi.

Rano pojechałem ze skierowaniem lekarzy zakładowych karetką sanitarną do Kliniki Akademii Śląskiej do Zabrza. Tam mnie mieli operować i składać moje kości. Miałem połamane szczęki i pęknięty nos, powybijane zęby, złamaną nogę i wstrząs mózgu. Ci bandyci mieli specjalnie ciężkie buty co zauważyłem podczas walki, dużo nogami mnie kopali, widać było że to byli fachowcy. Ale i ja setki razy biłem się w mym życiu i wprawę miałem w bijatyce. Tylko że oni działali z zaskoczenia, no i było ich aż 8-śmiu! Operowała mnie adiunkt dr Kobierska, wraz z dr Stefańskim i dr Kraus, a sprawa od razu była nagłośniona mocno i być może że i ty też o niej słyszałeś.

Podczas trwania operacji nagle patrzę, a przy mnie stoi Celiński, Wałęsa Leszek i dużo członków Krajowej Komisji, którzy wraz z reporterami przyjechali do szpitala mnie odwiedzić bo się chcieli dowiedzieć ode mnie wszystkich szczegółów. Podobał mi się wtedy Celiński, gdy krzyczał do Wałęsy, że Edward to najlepszy nasz człowiek, musisz żądać znalezienia tych bandytów i przykładnego ukarania ich. Dzisiaj widzę w telewizji Andrzeja Celińskiego i Wacka Martyniuka w szeregach komunistów z SLD. Obaj okazali się zdrajcami Solidarności, o co ich przedtem już podejrzewaliśmy, bo oni zapisali się do Solidarności tylko dla zysków i kariery. Z adiunkt doktor polubiliśmy się bardzo i stałem się dla niej jej ulubionym „bohaterem”. Założyłem w tej Klinice Śląskiej Akademii Solidarność (bo jej nie było) i zaraz po operacji z zadrutowanymi zębami, bo szczeki były połamane i trzeba było je wiertać i śrubami i drutami skręcać, prowadziłem im na auli zebranie Solidarności.

Co do samej operacji to była tak bardzo bolesna, że z bólu mdlałem i ryczałem wprost nieludzko. Leszek Wałęsa ostro protestował i żądał dla mnie narkozy, lecz z jakichś zdrowotnych względów (serce) otrzymałem tylko dużą ilość zastrzyków znieczulających. Wacek, byłem cały powiązany i unieruchomiony, więc ruszać się nie mogłem, bo bym ich chyba wszystkich pobił z bólu i wściekłości. Z adiunkt dr Krysią Kobierską jesteśmy do dzisiaj mocno zaprzyjaźnieni, korespondujemy z sobą, rozmawiamy telefonicznie i każdego roku wysyłam jej na Boże Narodzenie dużą paczkę ze smakołykami.

No i moi ludzie, „komandosi z grupy ochrony”, wykryli tych bandytów co mnie napadli. Wyobraź sobie że to wszystko zorganizowali oficerowie SB. A jednak! To właśnie SB wypuściło na „wolność” czyli na parodniową przepustkę z więzienia w Bytomiu paru zabijaków z poleceniem dotkliwego mnie pobicia, ale z zakazem zabicia mnie. Ci młodociani bandyci pod groźbą zabicia ich przez moich ludzi sami to wyznali. Ci młodzi bandyci za pobicie mnie i napad mieli obiecane darowaną dalszą karę więzienia i wypuszczenie natychmiast na wolność. Pod presją Lecha Wałęsy i Krajowej Komisji odbył się proces sądowy tych młodych bandytów w sądzie w Bytomiu. Oni wtedy już byli zamknięci z powrotem w więzieniu w Bytomiu. Sprawa była przy drzwiach otwartych więc przyjść mógł każdy. Zjawiło się sporo ludzi głównie z Solidarności. Sam byłem bardzo ciekaw jak zachowają się ci młodzi bandyci, wszak byli młodzi i nie mieli oni doświadczenia ani rozumu co do gry i rzeczy do jakich ich SB zaangażowało. Tak jak przewidywałem ci chłopcy 20 – 21 letni pogubili się w swoich zeznaniach i poplątali całkowicie! Na końcu zasłaniali się brakiem pamięci, ciemnościami i tym że byli pijani i nie potrafią wytłumaczyć jak się znaleźli w bramie mego domu! Później mówili że to ja się na nich rzuciłem i ich biłem a oni się tylko bronili, co wywołało rozbawienie na sali i nawet śmiech u młodej i urodziwej sędziny…

Ja nawet nie używałem adwokata, choć z ramienia związku miałem aż dwóch ze sobą. Gdy zabrałem głos, udowodniłem że oskarżeni kłamią od A do Z i że prawdziwym reżyserem napadu na mnie i pobicia jest bytomska SB. Ale sędzina mi to przerwała i powiedziała że oskarżeni stanowczo się wyparli i zmienili zeznania i zaprzeczają aby to SB im pana napaść kazało. W końcu sędzina szefowi tej bandy dała wyrok 2,5 roku, a pozostałym wyroki w zawieszeniu, czego już nikt na sali nie rozumiał. Ona była czerwona na twarzy jak rak i mocno zmieszana była, gdy wszyscy na sali po odczytaniu zaczęli na nią krzyczeć: „Kto ci tak kazał?? Ileś za to wzięła pieniędzy, co?”. Ja machnąłem na to ręką, nie żądałem rewizji procesu, zająłem się na powrót i jeszcze bardziej tępiłem złodziei i aferzystów Polski Ludowej.

W międzyczasie w moim mieście Bytomiu odbyło się walne zebranie w Miejskiej Radzie Narodowej. Zebranie było otwarte, przyjść mógł każdy. I ja udałem się tam z moją grupą oddanych mi i zaufanych ludzi. I otóż na tym zebraniu padł wniosek – żądanie z sali aby obywatela Edwarda N. dokooptować w skład członków Miejskiej Rady Narodowej! Nastąpiło głosowanie „na szybko” i ze znaczną przewagą głosów zostałem radnym Miejskiej Rady w Bytomiu. Prezydentem miasta był wtedy Paweł Spyra który mieszkał po sąsiedzku ze mną na naszej ulicy Fałata. Z prezydentem miasta Spyrą znałem się dość dobrze, wszak byliśmy sąsiadami i byłem z nim na „ty”.

Gdy siedziałem w więzieniu z tobą w Zaborzu, żona moja przywiozła mi list od prezydenta miasta Spyry z wezwaniem do stawienia się na „Sesję nadzwyczajną Miejskiej Rady” w Bytomiu! A na dole zaproszenia pisało: „obecność wszystkich radnych jest obowiązkowa – w razie niestawienia się na Sesję nadzwyczajną, zostanie Pan skreślony z listy radnych Miejskiej Rady”. Poszedłem z tym zaproszeniem w Zaborzu do oficerów SB z prośbą aby mi umożliwili pojechać na to „specjalne zebranie”. Ci oficerowie SB w Zaborzu w mojej obecności połączyli się telefonicznie z Komendą Wojewódzką w Katowicach, a Komenda odpowiedziała, że ja już „nigdy na żadne zebranie nie pojadę i długo jeszcze będę siedzieć w więzieniu” – Ładnie, co?? Moja legitymacja radnego została przy powtórnym mnie aresztowaniu w Katowicach w więzieniu na ul. Lompy mi odebrana i leży gdzieś tam w moich aktach ……

¬

…… No ale teraz generał zdrajca Narodu Polskiego ogłasza 13.XII 1981 stan wojenny w Polsce. W międzyczasie podczas narady roboczej u nowego ministra górnictwa generała Piotrowskiego w Ministerstwie wywiązała się burzliwa i mocna kłótnia, gdyż my, przedstawiciele wszystkich kopalń w Polsce, żądaliśmy wprost aby generał Piotrowski spakował swoje walizki i wyjechał z powrotem do Warszawy! Wtedy to oburzony i obrażony generał Piotrowski stracił panowanie nad sobą i zaczął krzyczeć już, a nie mówić! Powiedział tak: skoro zmusiliście mnie do tego to wam to wygarnę – otóż wasze dni rządzenia są już policzone! Organizuje się już listy z waszymi nazwiskami do masowych aresztowań, wy pójdziecie wszyscy do więzień, a na każdą kopalnię wyślemy milicję i wojsko z bronią i ostrą amunicją! I dalej: porobimy plutony egzekucyjne które będą tych co stawią opór rozstrzeliwać na miejscu! – Zebranie to miało miejsce w listopadzie 1981 roku, nie zdradził nam ten łotr tylko daty stanu wojennego!

Oczywiście faksem powiadomiliśmy wszystkie Zarządy Regionalne w Polsce, więc wszyscy ci co sprawę potraktowali poważnie, wiedzieli co nas czeka! Więc w grudniu od 1 – 12 już nie sypiałem w domu lecz w bezpiecznych miejscach. Żonie mej oficerowie po moim aresztowaniu mówili, że co dzień pani mąż spał u innej kochanki! Ha, ha skąd te bydlaki mieli takie ciekawe informacje, co??

13 grudnia przybyłem na kopalnie Rozbark i Łagiewniki, ogłosiłem przez mikrofony, że na znak protestu przeciw zamachowi na Solidarność i ogłoszenie stanu wojennego, ogłaszamy strajk okupacyjny kopalń, nikt nie może podjąć pracy i wydawaliśmy tysiące w nocy wydrukowanych ulotek. Dzień przedtem w moim parafialnym kościele Świętego Krzyża przy ulicy Fałata w Bytomiu, za zgodą księdza proboszcza i zakonników kapucynów, założyliśmy Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, wchodziłem w skład tego nowego rewolucyjnego Zarządu. Tam to w moim parafialnym kościele wraz z proboszczem Ryszardem Slebodą utworzyliśmy nasz żelazny Bastion Solidarności. Spaliśmy w tej parafii i mieszkaliśmy tam, a stale ktoś z zakładów pracy zgłaszał się po dyspozycje co mają robić dalej?? Wiedzieliśmy, że prędzej czy później milicja i SB nas tutaj znajdzie! I tak też się stało, ale nie wybiegajmy zbyt do przodu.

Wracam do strajku w naszych kopalniach Rozbark, Łagiewniki, Stacja Ratownicza i Bytomskie Zakłady Naprawcze. Postawiliśmy się odważnie i dzielnie z wielką determinacją, gotowi na walkę! Cały nasz Zarząd podzieliłem tak, że każdy z nas otrzymał jeden szyb, na którym miał zadanie przerwać produkcję i zorganizować skuteczny opór. Jako doświadczony podoficer dobrze przewidywałem, że w razie przegrania skończy się to dla nas przywódców strajku wręcz tragicznie. – Ale łudziłem się jeszcze tą nadzieją że gdy przyjedzie wojsko i oddziały ZOMO to przyjadą bez broni palnej. Lecz oto czujki co kazałem przed kopalnią ustawić doniosły, że barykady z drzewa ZOMO rozbiło i że te oddziały są pijane i dobrze uzbrojone i że biją po drodze każdego kogo tylko złapią. My działacze wraz z większością załogi zabarykadowaliśmy się w szatni i nadszybiach szybu Lompy. Doszło do szamotaniny i bijatyki!

Zauważyłem, że dowodzi tą całą hołotą kilku oficerów wojska w mundurach. Zwróciłem się więc do pułkownika aby wyjaśnił nam, co to wszystko znaczy?? – Ich było tak dużo i tak dobrze uzbrojonych że od razu dostrzegłem, że naszymi kilofami, siekierami i łańcuchami nie mamy żadnych szans tych bandytów pokonać. Szkoda ludzi pomyślałem, poginiemy wszyscy, bo oni byli „wypici” i zdecydowani na wszystko! Podjąłem więc dialog z tym oficerem który zażądał, abyśmy natychmiast przerwali strajk i zjechać mieliśmy pod ziemię i podjąć swoją pracę! Ale w międzyczasie oddziały ZOMO za pomocą długich pałek zaczęły bić naszych górników i zaczęli aresztowania! Oficer ZOMO który dowodził całą akcją tych Zomowców zażądał od górników, aby natychmiast wydali swoich przywódców strajku, których oni mają rozkaz zamknąć do więzienia. A ja byłem w garniturze i krawacie, co się z daleka rzucało w oczy, inni moi koledzy z Zarządu też byli w ubraniach cywilnych. Ale tym razem moi górnicy się postawili ostro i zaczęli krzyczeć „no to zamknijcie nas wszystkich”. Gdyby to chodziło tylko o walkę wręcz, to pokonalibyśmy tych drani, bo 80% z nas to byli mężczyźni młodzi i bardzo silni, a w tylnych szeregach ZOMO zauważyłem starych chłopów, w ich oczach czaił się strach, dostrzegłem to moim bystrym okiem. Ale dostrzegłem również, że każdy z oficerów ma rewolwer, a kilkunastu miało automaty Kałasznikowa, których na pewno gdy będą przegrywać to niewątpliwie ich użyją. Zauważyłem wśród milicjantów że paru lub kilku znam dobrze, a oni mnie też znają!

Nagle jeden z tych bytomskich oficerów milicji nazwiskiem Sowa w mundurze kapitana podszedł do sierżanta ZOMO i powiedział: tego w tym granatowym garniturze zabierzcie to jest N. ich przywódca! Górnicy otoczyli mnie dużym i szczelnym kołem i zaczęliśmy iść w kierunku szybu! Było nas dużo młodych i silnych chłopów, zdecydowanych na ostrą bijatykę! Mieliśmy plan by dostać się do szybu, który był otoczony przez naszych ludzi, i zjechać jak najszybciej pod ziemię. Jednocześnie ZOMO ciągle atakowało naszych górników. A oficerowie wojska mieli „tuby” do których darli się aby nie stawiać oporu a my żądaliśmy aby ZOMO przestało nas atakować, graliśmy na zwłokę, a ZOMO przerwało walki i zaczęło się z oficerami wojska zastanawiać co mają robić dalej! A my już dopadliśmy szybu i szybko do klatek zjazdowych i zaczęliśmy zjeżdżać pod ziemię!

Gdy już wszyscy moi górnicy pozjeżdżali pod ziemię, stwierdziliśmy że jednak dużo nam ludzi zomowcy zaaresztowali i zabrali ze sobą do więzienia! Z przerażeniem stwierdziłem że z całego Zarządu zostałem teraz tylko ja jeden! – Wszyscy przychodzili do mnie i pytali „Eda co robimy teraz dalej?” Wszystko stanęło teraz na mojej głowie, byłem odpowiedzialny za los tych górników i ich rodzin i za los kopalni!

Pod ziemią utworzyliśmy nowy Komitet Strajkowy, a pracy zakazałem podejmować! ZOMO groziło że zjedzie pod ziemię na dół kopalni, na to myśmy im powiedzieli, że już otworzyliśmy komory z dynamitem i że jak tylko ZOMO zjedzie obrzucimy ich dynamitem, tak że oni na pewno wszyscy zginą! – Stało się tak jak przewidywałem – ZOMO i ich dowódcy naszą groźbą się przestraszyli i nikt z nich pod ziemię nie zjechał. Młodzi górnicy zażądali ode mnie, że możemy wytoczyć wozy z dynamitem i w razie czego wszyscy się wysadzimy w powietrze! Aż mnie zimny pot po plecach spłynął, gdy ten pomysł usłyszałem. Popatrzyłem w smutne, zatroskane i zrezygnowane twarze moich starszych wiekiem górników i zrozumiałem, że ja nie mam takiego prawa ani przed Bogiem i ludźmi, aby nas wszystkich skazać na dobrowolną śmierć. Tym bardziej, że jako doświadczony już górnik wiedziałem, że najpłytsze pokłady pod Bytomiem są zaledwie na głębokości 60 metrów! W razie wybuchu dynamitu byłoby tysiące, tysiące zabitych! – A ile by było wdów i sierot? Ile matek opłakujących swych synów? Było by zapewne wielu ludzi, co by mnie przeklinali przez całe pokolenia. Zarządziłem więc zbiórkę wszystkich przewodniczących oddziałów górniczych bo musimy się wspólnie zastanowić, co mamy robić dalej? – Zarządziłem głosowanie kto jest za tym aby dalej kontynuować strajk pod ziemią? – Czy też przerwać strajk i zacząć pracować i wydawać węgiel na powierzchnię? Długo trwały kłótnie i dyskusje! W końcu jednak większość załogi kopalni stwierdziła, że do strajku pod ziemią nie jesteśmy należycie przygotowani, że przerywamy strajk i wracamy do pracy, tak zwanej „pracy pozorowanej”! Najbliżsi mi przyjaciele wysunęli wniosek – a co będzie z Edą N. – naszym przywódcą, co? Wtedy zauważyłem, że górnicy pomilkli, pochylili w smutku swe głowy, unikali moich spojrzeń w swoje oczy! – ZROZUMIAŁEM!!! – Wprawdzie nikt mi tego nie powiedział, ale dano mi do zrozumienia że od teraz sam muszę siebie ratować! – Moi górnicy już nie mogli mi w niczym pomóc!

Podziękowałem moim górnikom za dzielną i bohaterską postawę i zapowiedziałem im, aby nie byli zrezygnowani bo to jeszcze nie jest koniec naszej walki! Ja wyszukałem sobie dwóch moich zaufanych górników co to znali b. dobrze każdą ścieżkę w kopalni. Wyjaśniłem im, że musimy znaleźć jakiś szyb wydechowy i tam po drabinach wyjdziemy w szczerym polu na powierzchnię ziemi. Tam ZOMO na nas czekać nie będzie na pewno. I tak też zrobiliśmy! Zenek Adamus przysiągł mi wtedy, że ja ciebie Eda nie opuszczę nigdy! I tak to polami spod Brzezin szliśmy drogami pełnymi śniegu do Bytomia, a zima była ostra, a ja byłem lekko ubrany więc zimno mi było bardzo! Całą drogę się zastanawiałem gdzie ja teraz mam się udać, co? Zenek od razu powiedział: Eda chodź do mnie, ja cię ukryję tak że ciebie SB nie znajdzie! A patrole ZOMO stale krążyły i legitymowały ludzi… Musieliśmy być bardzo ostrożni i uważać! Czy ty mój drogi Przyjacielu Wacku byłeś już kiedyś w takiej jak ja wtedy sytuacji w całym swoim życiu, co? Udaliśmy się do Zenka Adamusa, gdzie mogłem się aby ogrzać i w gorącej wodzie wykąpać. Zenek to był zawadiaka i rozbójnik, znałem go dobrze i nieraz go wyciągałem z dużych tarapatów! – Teraz Zenek u swych kumpli cinkciarzy zorganizował dla mnie fałszywy dowód osobisty na nazwisko Józefiak Antoni!

Chodziłem na moją parafię tak przebrany, że nawet i księża – zakonnicy choć mnie znali, nie mogli mnie poznać bo zapuściłem brodę i długie włosy. W międzyczasie w mojej parafii na Fałata w Bytomiu SB dokonało aresztowania mojego proboszcza Ryśka Slebody i jego zastępcy ojca kapucyna Bogdana Kruka. SB dokonało przeszukania i rewizji budynków plebanii i budynku kościoła! Dużo znaleźli różnych materiałów, więc oskarżyli tych biednych zakonników o wrogą działalność przeciw Polsce w stanie wojennym. Natomiast pod ołtarzem głównym w skrytce pod ścianą dobrze zamaskowane ukryliśmy nasze maszyny drukarskie i SB tych maszyn nie znaleźli! No a co miałem robić ja? Ja codziennie spałem u kogoś innego. I spotykałem się z różnymi ludźmi z różnych zakładów pracy, drukowaliśmy ulotki wzywające do walki, które rozrzucaliśmy po mieście i kleiliśmy na murach! Do mego mieszkania na ulicy Fałata nie przychodziłem nigdy, bo miałem „cynk” że moje mieszkanie jest pod obserwacją, zresztą dom mój był zaledwie 150 metrów oddalony od Komendy miasta Bytomia!

Raz jeden wieczorem przyszli do mieszkania moich rodziców w Łagiewnikach moi starzy koledzy milicjanci z Bytomia i powiedzieli: przekażcie Edkowi niech się wreszcie przestanie wygłupiać i zaniecha walki! Bo w Komendzie ci nowi SB-ecy, co ich do nas z innych rejonów Polski przenieśli, już go namierzyli i rozszyfrowali, że on nadal na terenie Bytomia opór i ludzi do walki organizuje. Jest w Komendzie rozkaz by zatrzymać, do użycia broni palnej włącznie, Edwarda N. Natomiast kto udzieli mu pomocy lub schronienia, to takiej osobie grozi kara więzienia do lat 5-ciu! Rodzice wiedzieli gdzie mnie mają szukać, więc mi tę cenną wiadomość niezwłocznie przekazali.

W owym czasie, gdy byłem raz w kopalni Rozbark z „obstawą”, przeczytałem ogłoszenie na ścianie Komitetu Partii w Zakładzie, że „zatrzymać mnie do użycia broni palnej włącznie”. Uwierzyłem wówczas, że ci „nowi” z obcych miast mogą to wykonać! Przekonało mnie to, że muszę na jakiś czas opuścić moje miasto-gniazdo rodzinne Bytom! Zatelefonowałem do Zabrza do doktór Krysi Kobierskiej, krótko zapytałem: to ja, czy mogę przyjechać? – odpowiedź też była krótka: no to przyjedź!... Dr Krystyna Kobierska mieszkała w Zabrzu, gdzie mieszka i nadal i stale utrzymuje ze mną kontakt listowy i telefoniczny, ani przez moment nie zawahała się i udzieliła mi schronienia w swoim mieszkaniu! Doktór Krystyna Kobierska była bardzo dzielną patriotką. Miała męża Janusza, który przebywał już kilka lat na placówce zagranicznej u Arabów i miała jedyną córkę, która była na drugim roku studiów w Akademii Medycznej!

Zaraz na wstępie w jej mieszkaniu pokazałem jej ulotkę zerwaną z ściany, że za ukrywanie mnie i udzielenie pomocy lub schronienia grozi takiej osobie więzienie do lat 5-ciu, oczywiście mąż dr Krystyny, zostałby natychmiast wezwany z placówki zagranicznej do Polski i jego kariera by została skończona. A ich jedyna córka zostałaby wyrzucona ze studiów! Powiedziałem więc raz jeszcze „proszę dokładnie wszystko przemyśleć”, nie chciałbym na was wszystkich sprowadzać tak wielkiego nieszczęścia w razie mojej wpadki. Dr Krysia odpowiedziała: myślę że u mnie to ciebie nikt szukać nie będzie, jestem poza podejrzeniami SB ale z biegiem czasu, będziesz musiał sobie jakieś inne schronienie poszukać! Odtąd miałem wyśmienite jedzenie, ciepły i bezpieczny kąt i choć trochę spokoju wewnętrznego. Jedną wadę miało to schronienie, otóż dom dr Kobierskiej był zaledwie 100 metrów oddalony od Komendy MO w Zabrzu. Dr Kobierska miała dobrą lornetkę, przez którą codziennie patrzyłem do okien Komendy MO w Zabrzu.

Mógłbym zapewne długo jeszcze ukrywać się bezpiecznie u dr Kobierskiej, gdyby nie mój ten awanturniczy charakter no i dusza do walki. Mnie ciągle ciągnęło do Bytomia, do dalszej walki ze znienawidzonymi wrogami! – No i raz jeden podczas kolejnej mej eskapady do Bytomia, podczas akurat pobytu w naszej kopalni Rozbark podeszło do mnie na terenie kopalni trzech młodych mężczyzn w cywilu, jeden z nich wyjął pistolet i powiedział: Panie N. my wiemy kim pan jest, niech Pan nie robi głupstw i proszę się udać z nami na Komendę, w razie oporu użyjemy broni! Popatrzyłem na mych 10-ciu kolegów, Zenek tylko syknął: uciekaj, a my rzucimy się na nich, przecież ich jest tylko trzech! Zaraz nadbiegną inni górnicy i ci trzej SB-ecy z pewnością żywi z naszej kopalni nie wyjdą! Ale nie chciałem narażać moich najlepszych i najwierniejszych ludzi. Samochód cywilny tych SB-eków stał przed bramą kopalni, ja szedłem z tymi 3-ema SB-ekami, widziałem strach w oczach tych młodych frajerów z SB, co chwilę oglądali się do tyłu, gdzie już nie 10 lecz 30 górników kroczyło i mocno złorzeczyli przeciw tym z SB. Doszliśmy do auta, paru górników w roboczych ubraniach podeszło do auta aby się zemną przywitać, wywiązała się kłótnia bo SB-ecy chcieli mnie siłą wsadzić do auta lecz ich odepchnąłem! Wtedy moi górnicy powiedzieli „Eda dej noga i uciekej, a my im tutaj zaroz dobry wpierdol spuścimy! Popatrzyłem na SB-eków, byli w niezłym strachu, żaden nawet nie myślał aby wyjąć broń. Lecz nie chciałem narażać moich ludzi, a ponadto miałem już i trochę dość tych ciągłych ucieczek i ukrywania, miałem też dwoje dzieci i żonę których bardzo kochałem i dawno nie widziałem!

Wsiadłem do auta i pojechaliśmy do aresztu śledczego na ulicę dr Rostka który tak dobrze znałem z czasów mojej służby! W areszcie stare kumple milicjanci powitali mnie ze śmiechem i humorem. Do izby przesłuchań przyszła stara i ciągle urodziwa pani porucznik Zosia Kotyłło, przywitała się ze mną bardzo serdecznie, wszak znaliśmy się kiedyś aż tak dobrze… i przyniosła mi kawę, co bardzo zdenerwowało tych obcych SB-eków.

No i zaczęło się dla mnie nowe życie i nowe piekło ……

¬

…… Zostałem zwolniony z internowania w Uhercach w lipcu 1982 roku. Po powrocie do domu zastałem sytuację w domu wręcz katastrofalną! Moich oboje dzieci na rozkaz oficerów SB, co mi osobiście wyjaśniła pani dyrektor szkoły, którą dobrze znałem, ona też była w Solidarności, kazano zostawić dzieci „na przyszły rok w tej samej klasie”. A gdy nauczycielka odmówiła, to zagrożono jej, że zostanie też internowana. Niemal z płaczem przeprosiła mnie, i prosiła: niech Pan stara mnie zrozumieć cóż mogłam zrobić? – bałam się internowania i sama mam też dzieci!

Dalej mieszkałem w Bytomiu na ulicy Fałata. Dom i mieszkanie moje było nowe i nowoczesne, i co ważne bardzo tanie, bo płaciłem tylko 184 zł. miesięcznie czynszu, co wprost było za darmo! – A na kopalni Rozbark zarabiałem b. dobrze 15 do 16 tysięcy miesięcznie wtedy! Istniał rozkaz SB aby ekstremistów politycznych takich jak ja nie przyjmować do żadnego państwowego zakładu pracy. Sam się o tym przekonałem aż nadto dobrze! Byłem w bardzo wielu zakładach pracy w Polsce, nigdzie mnie nie chcieli przyjąć do pracy bo byłem „na liście zakazu”.

Wreszcie poszedłem do mojej kopalni Rozbark w Bytomiu, chciałem się rozmówić z dyrekcją kopalni, wszak oni znali mnie najlepiej i byliśmy dobrze zaprzyjaźnieni! – Kobiety a i mężczyźni przyjęli mnie iście po królewsku! – Radości nie było końca, były kwiaty i alkohol! Dyrektorzy otrzymali „tajemniczy” telefon i gdzieś się ulotnili nagle. Później przyszła sekretarka dyrektora naczelnego Krysia i powiedziała: Edward masz się natychmiast zgłosić do gabinetu naczelnego! Gdy wszedłem, już tam siedział blady jak ściana nowy dyrektor Musialik (on był moim b. dobrym przyjacielem, bo poprzedniego dyrektora B. Sznajdera za to że kradł, wyrzuciłem z kopalni i zamknąłem do więzienia). W gabinecie oprócz dyrektora kopalni był jeszcze Komisarz Wojskowy. Oficer ten powiedział mi: „to my teraz rządzimy tą zbuntowaną kopalnią Rozbark, a pan, panie N. musi wiedzieć, że pana kariera i rządzenie tą kopalnią skończyło się już definitywnie!” Siedziało w gabinecie jeszcze 3 mężczyzn w cywilu – ale ci się w ogóle nie przedstawili, lecz domyśliłem się od razu że to bydlaki z SB. Mój dyrektor był nasz, Ślązak, złoty człowiek i to załoga kopalni go wybrała na nowego dyrektora, po fakcie gdy dyr. naczelnego Bernarda Sznajdera wyrzuciłem z kopalni naszej i zamknąłem do więzienia! Dyrektor chciał mnie bronić, mówił, że byłem sztygarem i bardzo dobrym fachowcem górniczym. Na to jeden z cywilów powiedział „zamknij wreszcie swoją jadaczkę” ty tu nie rządzisz, rządzi ten Komisarz Wojskowy tą kopalnią! Dyrektor tak się przestraszył że od razu zamilkł! Bał się utraty pracy i więzienia!

Na to wtedy ja przystąpiłem do frontalnego ataku! Zapytałem tych cywilów kim wy jesteście że tutaj chcecie rządzić, co?? – odpowiedzieli mi, że to mnie nie powinno interesować kim oni są! Wywiązała się ostra kłótnia! Wtedy zaapelowałem do tego oficera – Komisarza Wojskowego, że ja też kiedyś byłem zawodowym podoficerem wojska polskiego i nie powinien pan jako oficer dopuścić do tego, aby ci cywile mnie obrażali i prowokowali do bójki! Komisarz był honorowy, zareagował natychmiast i uspokoił tych cywilów, nawet im powiedział, że jak się nie uspokoją to ich wyprosi z gabinetu. Następnie oficer ten wziął przygotowane już gotowe pismo i mi je odczytał. Że za swoją destrukcyjną, wrogą i rozrabiacką robotę jaką czyniłem ja i podlegli mi ludzie – i tu padło kilkadziesiąt nazwisk, wszyscy myśmy zostali zwolnieni z kopalni w trybie natychmiastowym! I dodał jeszcze – pan zajmuje piękne mieszkanie na ulicy Fałata w Bytomiu, ale to jest tylko służbowe mieszkanie, którego właścicielem jest kopalnia Rozbark. Więc kazano mi pana poinformować (ciekawe kto?), że pana mieszkanie przysługuje tylko pracownikowi kopalni Rozbark, a pan już nie jest górnikiem kopalni Rozbark, w związku z tym musi pan to mieszkanie swoje do 3 miesięcy opuścić! Wściekłem się na całego i ci trzej cywile rzucili się na mnie, doszło do szamotaniny i awantury.

Wykrzyczałem im w „pysk”, że tę kopalnię rody N. i Goździków przez wieki budowali, a Dziadek mój August N. to tutaj nawet zginął bohaterską śmiercią górnika, a wy jesteście jacyś obcy, jakieś przybłędy, coście przyjechali na nasz Śląsk za chlebem nie spytawszy nawet nas Ślązaków o zgodę, a teraz nas rodowitych Ślązaków wy wyrzucacie z kopalń naszych i naszej ziemi, co? Jakim to prawem, co? – A pan, panie oficerze Wojska Polskiego się temu biernie przygląda, co?? Widziałem, że oficer był w moim wieku, młody, a więc jeszcze nie zdegenerowany, on był cały czerwony po twarzy i mocno tą awanturą był zmieszany i zdenerwowany, ale zauważyłem, że on trzyma moją stronę! Podczas tej szarpaniny i szamotaniny zauważyłem, że ci trzej cywile mieli pod marynarkami broń w kaburach.

Nagle weszła sekretarka Krysia i powiedziała: panie dyrektorze, na korytarzu zgromadził się tłum górników, co mam im powiedzieć, bo chcą rozmawiać? – Musiałbyś w tym momencie zobaczyć twarze i miny przerażenia tych trzech oficerów SB i tego Komisarza Wojskowego, a natomiast kątem oka dostrzegłem, że nasz dyrektor odwrócił się plecami i wyraźnie się śmiał! – Wtedy ja wstałem i otwarłem drzwi gabinetu i wyszedłem 2 kroki na korytarz i wtedy rozległ się głośny krzyk i wrzask: „Eda, Eda N. wrócił, niech żyje” itd. Zaczęli wołać czemu nie wracasz „na dół” z nami znów do naszej roboty? Odpowiedziałem, nie mogę już nigdy z wami zjechać pod ziemię do roboty naszej bo mnie już na naszej kopalni Rozbark tutaj nie chcą! – Wtedy to dopiero zrobił się tumult, wrzask i bałagan trudny nawet dla mnie był do opanowania! Pytano kto tak zadecydował? – czy nowy dyrektor? – wyjaśniłem krótko, że w mej sprawie dyrektor kopalni niczego nie zawinił, a resztę to wam później wytłumaczę! – Zaznaczam, że drzwi były z gabinetu cały czas otwarte, to dlaczego ktoś z tych odważnych oficerów SB nie miał odwagi wyjść do moich górników na korytarz i przemówić do moich górników, co? – Ten oficer Komisarz też nie wyszedł w ogóle!

Odwagę i Honor to otrzymuje człowiek w swych genach gdy rodzi się już na świat! Przez moment tylko zastanawiałem się, czy też nie napuścić moich górników na wtargnięcie do gabinetu i obezwładnić, pobić i wyrzucić tych oficerów SB z kopalni, ale przypomniałem sobie że oni mieli pistolety, mogłyby paść strzały, ranni a nawet zabici mogli by być i znów mnie by za to obwiniono. Więc odwróciłem się i wszedłem z pół kroku do gabinetu i powiedziałem, no to dajcie mi to pismo z moim zwolnieniem, na to szybko odpowiedział oficer-Komisarz, to pismo jeszcze nie jest gotowe, ale w niedługim czasie zostanie panu doręczone. Znów ci trzej SB-ecy coś tam zaczęli mówić, a ja wtedy odwróciłem się i na odchodnym powiedziałem głośno, tak aby mnie wszyscy słyszeli na korytarzu: „no to pocałujcie mnie wszyscy w dupę”. I zamknąłem drzwi, a na korytarzu wybuchła salwa śmiechu i wesołości, a najgłośniej to śmiały się kobiety, co powychodziły z swoich biur, jak zwykle były ciekawe jak ta awantura się skończy?

No a co dalej ze mną? – Ja, jak stary „wódz Eda N.” poszedłem z całą moją bandą górników do knajpy Restauracja Śląska, która jest naprzeciw kopalni Rozbark – i zdrowo i mocno piliśmy alkohol aż do wieczora! – Wszystko moim górnikom opowiedziałem i wyjaśniłem, nie podobało im się to absolutnie! – Tej nocy nie poszedłem spać do mego mieszkania, spałem u kolegi, wiedziałem aż zbyt dobrze, że przed moim domem będą już czekać na mnie te bydlaki z SB aby mnie znów aresztować! A co gorsze mój dom przy ul. Fałata był zaledwie 100 metrów oddalony od Komendy Miejskiej Miasta Bytomia.

W ogóle całe moje życie było zawsze awanturnicze i bojowe! Teraz widzę z perspektywy minionego czasu, że ja zawsze zbyt dużo ryzykowałem i stawiałem wszystko na jedną kartę. – A w razie mojej przegranej – nie miałem już odwrotu!

Wacek, musisz wiedzieć o tym, że ja nie przyjechałem do Niemiec w ramach akcji łączenia rodzin czy też w ramach akcji przesiedleńczej. Ja przyjechałem do Niemiec jako emigrant polityczny. Otrzymałem mój paszport osobiście w Komendzie Wojewódzkiej MO w Katowicach od generała Gruby. I zastrzegł nam że jest to paszport tylko w jedną stronę, bez możliwości powrotu do Polski! – Teraz to rozumiesz mój drogi Przyjacielu Wacku, co?? – Miałem także wielu krewnych w Niemczech, ale ci choć wiedzieli o mnie i moim przyjeździe do Niemiec, nawet znaku życia nie dali, w ogóle udawali że mnie nie znają! Więc nie mogłem absolutnie liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony krewnych moich lub znajomych kolegów, lub przyjaciół w Niemczech. Mieszkałem na Westfalii w Dortmundzie, lecz tam nigdzie nie udało mi się dostać pracy, a starałem się bardzo. Do kopalni żadnej nie chciano mnie przyjąć, bo były tam akurat strajki. No i stamtąd skierowano mnie na południe do Schwarzwaldu! I tak wylądowałem w pięknym Luftkurorcie Nagold. Ten duży Lager czyli obóz dla przesiedleńców i uciekinierów z całego świata, był tak obskurny, brudny i zaniedbany dokumentnie, że ja się wprost bardzo zdziwiłem że Niemcy w takich zrujnowanych domach ludzi wraz z małymi dziećmi tutaj osadzają. Zresztą ten Lager istnieje do dzisiaj w Nagold i nadal działa!

Nie życzę ci bynajmniej mój drogi Wacku byś ty musiał przejść taką gehennę – aż 19 miesięcy w różnych Lagrach i obozach przesiedleńczych w Niemczech, tę poniewierkę, te poniżenia, te słowne ciężkie obrażania nas i to za nic tylko za to, że my też przyjechaliśmy przecież z Polski. Ja byłem zawsze bardzo silnym fizycznie człowiekiem, wołano na mnie w podziemiach kopalni: „Eda – lew”, co ktoś nie potrafił dźwignąć i przetransportować to wołano po mnie, miałem taką odwagę żebym i diabłu do gardła skoczył. Więc tutaj w Niemczech, ani razu nigdy się nie załamałem mimo tylu olbrzymich szykan, różnych nas znieważań itd. Ale bardzo podziwiam moją małą żonę, że ona choć słabego ducha i ciała była w Polsce, tutaj w obliczu zagrożenia egzystencji naszej i naszych dzieci, potrafiła dzielnie i odważnie stanąć u mojego boku i walczyła jak lwica o to, by tutaj na obczyźnie, wśród wrogo nastawionych do nas ludzi, zbudować znów dla naszej rodziny nowe życie! Dla mojej żony deportacja z Polski do Niemiec była to już druga deportacja. Raz już jej Matkę z trojgiem małych dzieci bez ojca, deportowali z Rosji na Śląsk do Bytomia gdzie się osiedlili!

Moja żona była tymi warunkami jakie tam mieliśmy w Lagrze Nagold tak bardzo przerażona i załamana, że nie tylko płakała i chciała wracać do domu do Bytomia. Kazała mi pojechać do Polskiej Ambasady do Köln i zapytać o możliwości powrotu do Polski. Byłem w Ambasadzie. Przyjęto mnie bardzo grzecznie i kazano czekać, bo Pan konsul będzie rozmawiał z Polską w pana sprawie! – Długo to trwało, wreszcie konsul przyjął mnie, powiedział mi: pan jest ekstremistą politycznym z Solidarności, walczył pan przeciw władzy ludowej i jest pan w Polsce osobą niepożądaną. Pana nie chcą po prostu, zresztą pan był o wszystkim doskonale poinformowany w Komendzie Wojewódzkiej w Katowicach, gdzie wręczono panu paszport, ale tylko w jedną stronę bez możliwości powrotu do Polski i dodał – ja akurat z Komendą Wojewódzką w Katowicach rozmawiałem.

To mnie do reszty dobiło, nie wyobrażałem sobie jak stanę przed moją żoną i przekażę jej tę straszną wiadomość! – Gdy wszystko dokładnie żonie opowiedziałem, o dziwo żona przyjęła to spokojnie i powiedziała: no to już innego wyjścia nie ma, musimy tutaj walczyć do upadłego albo nam przyjdzie zwyczajnie tutaj zdechnąć, tylko co wtedy się stanie z naszymi małymi dziećmi, co?? – To był smutny i fatalny dzień dla nas i nigdy go nie zapomnimy w życiu!

Chcę tobie przytoczyć jeszcze jeden epizod z mego życia, niewątpliwie bardzo ciekawy i już historyczny. Byłem przewodniczącym NSZZ, działaczem oddelegowanym z Solidarności w kopalni Łagiewniki na szybach wszystkich rycerskich zwanych, gdzie też i wygrałem moje wybory. Dzielnica Łagiewniki miała 22 tysiące ludności, to prawdziwe gniazdo rodowe moje i moich górników Ślązaków. Dzielnica Łagiewniki posiadała potężną i dużą Hutę Zygmunt, oraz właśnie dużą kopalnię Łagiewniki. To była bogata dzielnica, każda rodzina miała tutaj swoją pracę, piękne ogródki działkowe, stawy, kąpieliska, amfiteatr nawet, kluby na potańcówki, piękne parki i dwa Domy Kultury! – Żyło nam się w Łagiewnikach jak w bajce. Ale do czasu! W latach 60-tych zaczęto do poniemieckich baraków i hoteli sprowadzać i zakładać tak zwane „Hufce pracy socjalistycznej”. Wacek, gdybyś ty mógł wiedzieć, co ci „młodociani bandyci” co ich posprowadzali z całej Polski, a mieszkało ich u nas około 1000 łobuzów i bandytów, co oni za rozbój i bandytyzm zrobili w tej spokojnej dzielnicy to się wprost nam w głowach nie mieściło. Napadali stale na naszych ludzi, gwałcili nasze dziewczyny, a gdy przychodzili na nasze zabawy, to nie było ani jednej zabawy, która by się nie kończyła zbiorową bijatyką! No i muszę przyznać się że ja też niestety tłukłem i biłem się na każdej zabawie, a potem taki posiniaczony musiałem iść do pracy!! Mało tego, ci bandyci z Hufców pracy, zawsze raz w tygodniu po południu w piątek, maszerowali na pocztę w Łagiewnikach po odbiór pieniędzy, paczek itd. ale zawsze ich szła b. duża grupa 50 do 70 chłopa. Oni mieli ze sobą mnóstwo kamieni z torów tramwajowych i tymi kamieniami rzucali w okna naszych mieszkań i wybijali nam szyby w oknach! – Ponadto okradali nasze ogródki działkowe z dosłownie wszystkiego co tam tylko było! – Oni byli wielkim postrachem całej naszej okolicy!

Była u nas duża komenda milicji w Łagiewnikach i tam codziennie było 3 milicjantów, ale gdy nasi mieszkańcy przychodzili na skargę, to milicjanci ci zawsze to zignorowali, ba ci milicjanci widziani byli wielokrotnie w restauracjach jak na służbie i to w mundurze, pili wódkę z tymi bandytami z Hufców. – Taka to była władza i taki to wtedy panował piękny porządek i tak było niemal wszędzie na Śląsku! – Piszę tobie o tym dlatego tak szczegółowo, bo być może na pewno tobie są takie rzeczy nieznane?? Gdy jadę teraz z Niemiec do Polski to zawsze odwiedzam moje gniazdo rodzinne. Panuje tam taki marny i nędzny obraz wszystkiego, że odnosimy wrażenie że tutaj chyba niedawno to wojna się skończyła. Domy pouszkadzane, dużo pustostanów, bandytyzm i bandy pijaków na każdym kroku, pełno złodziei zaczepiających ludzi! A Komenda Policji w Łagiewnikach została zlikwidowana, bo nie ma chętnych do pracy w Policji. Wprost mi się wierzyć nie chciało gdy to wszystko widziałem. Kopalnia Łagiewniki już nie istnieje – zlikwidowana została, choć węgla było tam jeszcze na 40 lat. Huta Zygmunt (za moich czasów robiło tam 7 do 10 tysięcy ludzi) jest w trakcie likwidacji, pracuje tam tylko 300 ludzi! No i wszystkie inne małe fabryczki w Łagiewnikach też zostały zlikwidowane! Ludzie tam jeszcze ci mieszkający stracili całą ochotę do życia, są przygnębieni i załamani, oni wszyscy w rozmowach ze mną podkreślali mi, że z chwilą otwarcia granic do Unii Europejskiej to oni natychmiast wyjadą na zachód do Niemiec, bo „tu u nich” nie widzą już żadnej przyszłości! Łagiewniki, jak i inne dzielnice, a także i samo miasto Bytom stały się miastem nędzy, ubóstwa i ogromnego wprost bezrobocia.

Kiedyś najlepszy polski pisarz Andrzej Szczypiorski z którym miałem zaszczyt być na „ty”, i on korespondował ze mną, napisał mnie że wszyscy wartościowi i zdolni ludzie z Polski zdążyli już wyjechać, pozostali sami głupcy i nieudacznicy. Ja to zdanie z jego artykułem wyczytałem również w pismach WPROST i POLITYKA. Gdy bacznie i uważnie śledzę to wszystko co się w tej biednej Polsce dzisiaj dzieje to przekonany jestem, że Andrzej Szczypiorski miał całkowitą rację, szkoda że tak nagle zmarł, bo był często do Niemiec zapraszany na sympozja i różne odczyty, miał dużą popularność i wysokie notowania, natomiast w Polsce był on niedoceniany. Wacku nie zrozum mnie źle bynajmniej, bo jest w Polsce jeszcze dużo ludzi mądrych uczciwych i inteligentnie zdolnych, ale właśnie ci ludzie nie rządzą tą biedną Polską, lecz rządzi banda politycznych degeneratów, lumpów i złodziei, aferzystów i to wszelkiej maści, pod wodzą zblazowanych i znanych durni, jak: Miller, Oleksy, Janik, Cimoszewicz, Barcikowski, Jaskiernia i cała reszta tej bandy. Brzydzi mi się w ogóle o tym pisać, gdyż to polski Naród jest temu winny! Ci polityczni oszuści i degeneraci byli znani w Polsce i to z tej złej strony, już raz rządzili i Polskę do ruiny doprowadzili. Mimo to drugi raz polski Naród znów obdarzył ich zaufaniem i wybrał do władz. Mam już od 5 lat aż cztery programy telewizji polskiej, więc dokładnie codziennie widzę, co się tam w tym biednym Polskim Kraju dzieje! OJ! OJ!……

 

Powrót do początku strony